sobota, 9 marca 2013

Nasz język








Swego czasu w trakcie studiów trenerów szachowych przy AWF w Warszawie mieliśmy wykład z wielkim miłośnikiem gry szachowej profesorem Marianem Mazurem . Powiedział on coś wówczas dla mnie na tyle odkrywczego, że zapamiętałem do dziś a mianowicie, że szachiści wyróżniają się tym przede wszystkim, że mają swój język. 
Wydaje się to niby oczywiste ale język ten jest bardzo hermetyczny i mówią nim nawet dzieci ,czego nie zobaczymy w przypadku prawników czy lekarzy.
Widziałem wielokrotnie jak grupki dzieci z ożywieniem omawiają zakończone partie a ich rodzice i opiekunowie oraz "niezrzeszeni" rówieśnicy w osłupieniu oglądają ten "bazar".
Język ten daje poczucie przynależności do jakiegoś wyjątkowo tajemnego świata .
Nie można się tam znaleźć tak szybko jak w przypadku powiedzmy piłki nożnej. Trzeba popracować solidnie, pograć a samo czytanie czy oglądanie innych grających niewiele daje.
Partie są zapisywane, analizowane co pozwala na poprawienie swej gry.
Jest tu dramat, śmiech, gorycz i euforia. wszystkie barwy i odcienie a wszyscy mówią tu tym samym jęzkiem , choćby językiem posunięć.
Podobnie jak przykładowo zwolennicy brydża  swego czasu szachiści spotykali się na długie sesje gry błyskawicznej przeciągające się często do białego ranka.
Dziś zmieniły się czasy ,okoliczności i tamten świat odszedł.. 
Wolimy grać w internecie, w ogóle prawie wszystko dzieje się w sieci.
Dlatego z nutką nostalgii wspominam nie tak zdawałoby się dawne pojedynki z komentarzami .
I tu dojrzali już szachiści też wiele wnieśli do " naszego" języka, choć zapewne nie koniecznie w znaczeniu jakie miał na myśli  prof. Mazur.
Przy okazji zachęcam do nabycia książki, której jestem współautorem a, która pokazuje trochę inne oblicze szachów . Nie to monumentalne a zabawne, radosne, ironiczne,. Zresztą co będę opowiadał !
Zapraszam do lektury każdego kto lubi się pośmiać!








Dla ilustracji dodam garść zabawnych powiedzonek i anegdotycznych sytuacji w jakich miałem okazję się znaleźć w różnym zresztą charakterze. Niekiedy byłem widzem, niekiedy je współtworzyłem.
Mój od wielu lat przyjaciel i zarazem wielki pasjonat szachów, silny kandydat na mistrza Marek, zwany w naszym gronie zdrobniale Mareczkiem opisany w " Anegdotach"miał wielki zasób powiedzonek , które z lubością stosował w partiach błyskawicznych.
Przykładowo już we wczesnej fazie spożycia płynów wspomagających Mareczek zapowiadał tzw. Serię Wiedeńską. Informował mnie, że są dwa rodzaje wzmiankowanej :Mała i Duża. Mała to 3 wygrane pod rząd a Duża to rzecz jasna 6. Oczywiste, że zapowiadał zawsze Dużą Serię Wiedeńską jako maksymalista , optymista wzmocniony odpowiednimi  płynami.
W jednym z meczów prowadził 2:0 i gdy nieśmiało zduszonym głosem stwierdziłem, że trzeba przerwać tą serię Mareczek odparł zimno i z mocą : " serii nie można przerwać".
Jednak nie udało mu się i wtedy oczywiście unieważniał starą serię i zapowiadał nową, naturalnie Dużą! 
Kiedyś gdy zapytał co to może mieć na celu, wskazując na moje ostatnie posunięcie odparłem ,że grozi mat . "Aha" - odparł obojętnie a gdy dałem zapowiadanego mata stwierdził "myślałem, że żartujesz".
Graliśmy onegdaj w trójkę i Mareczek nie chciał dopuścić do gry gospodarza , zbywając go pod jakimkolwiek pozorem, wciąż zapowiadając nowe ,Duże Serie Wiedeńskie.
Darek zrobił nam na zamówienie herbaty, kanapki ale Mareczek nie ustępował.
Wreszcie zdesperowany Darek powiedział "koniec! teraz ja gram!" 
Mareczek widząc determinację na twarzy kolegi ale nie zamierzając jednak ustąpić bez walki odparł:
" Dobrze ale jeszcze jedna Duża Seria Wiedeńska i gram teraz z gwarancją, że wygram" 
Darek popłakał się ze śmiechu no i zaczęła się kolejna Seria Wiedeńska, rzecz jasna Duża ale jak zwykle niedokończona.
Spotkałem wielu szachistów obdarzonych niezwykłą fantazją słowotwórczą.
Zawsze ciepło ich wspominam bo wnieśli wiele radości i beztroskiego śmiechu do naszych spotkań przy szachownicy i w ogóle przy okazji turniejów.
Będę do tych opowieści powracał jeszcze niejednokrotnie.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz