czwartek, 7 marca 2013

Holenderski Wujek








W języku angielskim istnieje określenie " holenderski wujek" - oznacza osobę, która potrafi ocenić nas w sposób szczery i uczciwy. Po latach uświadomiłem sobie, że kimś takim był dla mnie Jacek Bednarski. Bywaliśmy razem na turniejach. Graliśmy nawet dwie partie nie licząc błyskawicznych. To on zaczepił mnie po partii granej w roku 1973 w Polanicy Zdroju przeciwko Frankowi Borkowskiemu. Stałem i słuchałem jego słowotoku na temat tej partii. Byłem juniorem ale Jacek mówił do mnie przez "Pan" i jego uwagi były bardzo wnikliwe. Nie odzywałem się bo nie miałem nic do dodania, zresztą nie ośmieliłbym się. Rytm turniejowego życia wyznaczał nasze spotkania. Czasem było to zgrupowanie kadry. Kilka razy zawitałem do Jacka na ulicę Wieczystą we Wrocławiu. Te spotkania w kłębach dymu i sporych dawek napojów alkoholowych najbardziej utkwiły mi w pamięci. Jacek potrafił z pamięci cytować swe partie rozegrane w najdziwniejszych wariantach debiutowych. Jego komentarze poparte zarówno olbrzymią wiedzą szachową jak i poczuciem humoru były bardzo inspirujące. Oczywiście z łatwością przechodził w trakcie analizy na politykę i tu był również ekspertem. Miał rozległą wiedzę historyczną i filozoficzną. Zdumiewał mnie znajomością literatury, filmu i teatru. Przy tym bywał złośliwy jak wtedy uważałem i niekiedy czułem się nie najlepiej po jego komentarzach na temat mnie i tego co robię. Jednak z czasem nabrałem dystansu i po prostu słuchałem go uważnie. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że wszystkie te "złośliwości" pokazują mi moje wykrzywione oblicze i działają na mnie ożywczo. Czułem się po nich jakbym pozbywał się balastu, wyraźnie oczyszczony. 
Jako jedyny powiedział mi co sądzi o mojej broszurze na temat gambitu królewskiego. Taktownie i rzeczowo choć jednocześnie z kliniczną precyzją i szczerością aż do bólu.
Korzystałem z naszych spotkań w zasadzie w każdej sprawie, która pojawiła się w polu uwagi. Teraz po latach mógłbym tylko żałować, że nie było nam dane napisać książki. Wielokrotnie go namawiałem ale Jacek jak wiadomo nie był człowiekiem stworzonym do systematycznej pracy. Gdy zaczął odczuwać spadek energii i jakby przeczuwając, że niedługo odejdzie próbował mnie namówić na przyjazd do Wrocławia aby rozpocząć pisanie książki. Byłem oczywiście zainteresowany ale zawsze "coś" tam przeszkadzało i w końcu Jacek odszedł. Pozostały jego partie, wspaniałe wspomnienia. I jeszcze jeden ważny szczegół. Jacek zawsze miał dla mnie czas. Nigdy mnie nie zbywał, dzielił się wszystkim co miał najlepszego. A miał wiele do dania. Jestem niezwykle wdzięczny, że Życie pozwoliło mi go spotkać.
Był jednym z moich wielkich Nauczycieli




1 komentarz:

  1. Do dziś pamiętam jedną z moich pierwszych szachowych książek, jakie miałem przyjemność po nocach studiować. Napisałem "po nocach", gdyż wtedy, jako młody człowiek wyczynowo zajmowałem się całkowicie innym sportem. W tym też okresie, gdy już "odkryłem" grę w szachy pozostały mi tylko "nocne studia". Wracając do szachowej książki mam na myśli pozycję autorstwa Władysława Litmanowicza, pt. "Polscy szachiści". Takie nazwiska, jak Bednarski, Śliwa, Balcerowski... to wtedy był mój cały świat. Witolda Balcerowskiego miałem zresztą, już sporo poźniej, przyjemność poznać osobiście. Ba! ileż to wspólnie nieprzespanych nocy i partii blitza rozegraliśmy razem, to nie sposób byłoby policzyć. Jacka Bednarskiego nigdy osobiście nie spotkałem, ale żywo interesując się szachami wiele o nim czytałem i wiele jego partii przeaanalizowałem w domowym zaciszu. Bednarski u szczytu swoich możliwości był zresztą wtedy jednym z nielicznych naszych szachistów, którego obawiali się nawet arcymistrzowie zza wschodniej granicy. A tytuł arcymistrzowski w tamtych czasach znaczył zdecydowanie więcej. Niestety, zarówno Bednarski, jak Balcerowski, Śliwa i inni wielcy szachiści już są nieobecni. Pozostawili jednak po sobie wiele pięknych partii.
    Pozdrawiam, D.

    OdpowiedzUsuń